Dopiero zaczynam przygodę z triathlonem, więc wszystko jest dla mnie nowe. Uczę się z pokorą. Niespiesznie, bo i tak nie będę się ścigać. Chcę mieć piękną sportową przygodę.
Dwa tygodnie temu zaczęłam jeździć na rowerze w SPD czyli butach, które są przymocowane do pedałów (w skrócie, bo profesjonaliści sprostowaliby pewnie tę nomenklaturę, dorzucając bloki i pewnie coś jeszcze 🙂 )
Zaczęłam w Katalonii od spektakularnej wywrotki, kiedy tylko wpięłam się w bloki. Nie przejechałam nawet pół metra i już leżałam.
Potem 20 razy przećwiczyłam wpinanie i wypinanie się i ruszyłam górskimi drogami. I choć były to moje pierwsze kroki (czytaj: kilometry), czułam się super komfortowo. Nie ze względu na moje umiejętności (których jeszcze brak), ale ze względu na niebywałą kulturę mijających mnie kierowców.
Nikt nie trąbił, nikt nie mijał mnie w tempie Kubicy, a jeśli była ciągła linia, nawet kilka samochodów spokojnie za mną jechało, żeby wyprzedzić na przerywanej. Ach, i jeszcze ten znak drogowy nakazujący wymijanie rowerzysty w odległości co najmniej 1.5 metra. Luksus, prawda?
Kiedy drugiego dnia na rowerze zatrzymałam się, żeby się napić (tak, nie odważyłam się pić podczas jazdy) dwóch rowerzystów zwolniło, mijając mnie, żeby zapytać, czy wszystko w porządku. Miło!
Pomyślałam, że tak już będzie zawsze ….
Jak się zdziwiłam, kiedy w ostatni weekend trenowałam na Mazurach. Z prędkością światła mijali mnie na zmianę zwycięzcy Formuły 1 i rajdu Dakar. Mijali tak blisko, że podmuch wiatru chwiał rowerem. Niektórzy trąbili, bo niby dlaczego nie? Niektórzy wymijali inne samochody, mimo że jechałam z naprzeciwka i byłam naprawdę blisko….
Ale hitem okazał się pewien rowerzysta…
Ruciane Nida, wracam z 40-km przejażdżki. Mijam deptak, przy którym jest ścieżka rowerowa o długości jakichś 150-ciu, ok może 200-tu metrów. Jadę ulicą, bo nie ma sensu pakować się na te 100-kilkadziesiąt metrów między tłum rowerów, sunących w dwie strony. Rowerzysta na ścieżce najwyraźniej poczuł się w obowiązku udzielenia mi reprymendy:
„Masz, lala, ścieżkę!” – krzyknął.
L-A-L-A???!!! L – A – L – A????!!!!
Nie wierzyłam własnym uszom. I oczom, bo typem sportowca, który udziela rad tym z mlekiem pod nosem, to on na pewno nie był.
Po pierwsze nie lala. Po drugie: dla Ciebie „pani”. Po trzecie: witajcie w Polsce!