Czasami wykradam Tysia z przedszkola i porywam gdzieś w naturę. I tak w ostatni czwartek urwaliśmy się do naszych przyjaciół na Warmię.
Zimno, mokro i ciężkie chmurzyska na niebie? Nie szkodzi! Jest staw, las, dwa psy, a u sąsiadów – kury i konie. Wystarczy do małego wielkiego szczęścia.
No i Tabórz ze strzelistymi Lasami Taborskimi, gdzie – tradycyjnie już – wdrapuję się na ambonę – kiedyś z Tysiem w brzuchu, teraz z Tyśkiem, który (prawie) samodzielnie pokonuje kolejne szczeble.
Podczas tych wizyt czas zwalnia. Telefon milknie. A jedzenie jest w 100% domowe.
Nasz prywatny raj. Dziękujemy, ciociu, wujku, Olu!