Po nieprzespanej nocy (brzuch i zęby Kosia) „Maaaammmmmoooooo!” Tysia. Jest 5.45 nad ranem.
-Tak, synku?
-Czytamy!
-Ok, ale czytamy 2 książeczki i idziemy spać.
-Dobrze.
Po przeczytaniu dwóch książeczek.
-Nie chcę spać, wstajemy!
On ochoczo, ja zwlekam się z łóżka.
-Bawimy się!
-Tysiu, przynieś samochody, zatankujemy!
Przynosi mi poduszkę. Zasypiam w salonie sama nie wiem, kiedy. Co mi tam trening, chcę spać! Przez sen słyszę, jak Paweł bawi się z Tysiem, jak ktoś robi kolejną kawę.
Ratunku! Idziemy do lasu. Dobrze, że trochę się zdrzemnęłam.
Wracamy, głodny jest Kosma. A plan był taki, że po porannym karmieniu, znikam na 60km roweru.
Idę na rower! Chcę wjechać na przełęcz, ale nie wiem, co TA przełęcz oznacza. Po drodze okazuje się, że to fragment odcinka Tour de France. Próbuję! Zaraz zemdleję, ale widoki takie piękne, że nie odpuszczam. 22km na liczniku, muszę wracać, pod domem będą 44, to jeszcze zostanie mi 16.
Minęły 3h od kiedy wyszłam, wciąż zostało 16km, ale zawijam, bo… Kosma głodny.
Karmię, wsiadam znowu na rower. Po dawce endorfin (Boże, jak tu pięknie!), adrenaliny (52km/h w dół po górskich serpentynach) ta 16-tka to czysta przyjemność i nagroda.
Warto było czekać 7h na wyjście z domu, żeby pojeździć prawie 4! Przewietrzyła mi się głowa. Bezcenne!