Alpy francuskie. Paweł pracuje jako przewodnik wysokogórski, ja zajmuję się dziećmi. W weekendy zdarza mu się mieć wolne, więc razem ruszamy do przepięknego rezerwatu.
Taki Jordanek to ja rozumiem! Mega przestrzeń, mało ludzi, psy, które nikogo nie straszą. Wolność.
Paweł obiecał, że zajmie się naszymi synkami, żebym mogła pójść na trening. Spakowałam więc rzeczy do biegania i już rozglądałam się za górskimi ścieżkami do pokonania.
I wiecie co? Na rozglądaniu się skończyło. Nie dlatego, że zabrakło czasu. Nie dlatego, że Paweł zmienił zdanie. Nie dlatego, że dzieci płakały „mamo, nie idź”.
Dlatego, że szkoda mi było tego wspólnego czasu. Bezcennego. Prawdziwego. Naszego.
Za dobrze siedziało mi się w słońcu i gapiło na nasze smyki albo ganiało z nimi po piachu. Za pięknie Tytus się śmiał szybując w górę na elastycznych linach. Za radośnie Momo machał ogonem.
Trening mi nie ucieknie, prawda?