Uwielbiam lokalne biznesy. Francuzi czy Włosi są z nich dumni. Ser z Piemontu czy różowe wino z Prowansji są ich zdaniem najlepsze na świecie. My też mamy takie miejsca. Na szczęście!
Wyobraźcie sobie piękne jeziora, gęste lasy i genialne trasy rowerowe – wiem, co mówię, bo przygotowywałam się tam do triathlonu i nie raz mijałam Łuktę. No właśnie, w samym sercu tego krajobrazu niewielka miejscowość z zupełnie niewielkim eko-biznesem. Niewielkim, ale jakim pysznym!
Ekołukta. Sama się zdziwiłam, że mleczarnia zajmuje tak mało miejsca. Wystarczy, żeby w sposób tradycyjny (wiele czynności jest wykonywanych ręcznie) produkować mleko, sery, jogurty czy masło. Te metody nie zagrażają środowisku i za to dodatkowy plus!
Naturalne składniki pozyskiwane z lokalnych hodowli, wszystko opatrzone eko-certyfikatami. I tak eko-mleko nie ma śladu GMO, i – jak inne produkty – jest bez dodatku barwników, konserwantów czy przeciwutleniaczy.
Dla mnie to super ważne, bo od momentu, kiedy dogadałam się z Tysiem, że koniec z butlą, zakończył się etap mleka, za to malec wcina jogurty czy ser. Chcę, żeby były zdrowe. W końcu jesteśmy tym, co jemy.