Jest 20ta z małym hakiem, Tytus mówi, że jest zmęczony. Ufff, myślę, jest szansa, że DZIŚ zrobię coś dla siebie i zrobię to przed 24.00. No ale jest jeszcze Koś, który w ogóle nie wygląda na śpiącego. Niby zmęczony, ale hasło „śpiewamy” stawia go do pionu w pół sekundy. Tyt zasypia w 5 minut. Koś:
-Piiiiić!
Idziemy do kuchni. Pije wodę.
Wracamy, opowiadam „Słonia Trąbalskiego”. Zazwyczaj działa.
Zazwyczaj, ale nie dziś.
-Nie! – w półmroku widzę wyciągniętą w moją stronę rączkę. Aha, czyli dziś nie Tuwim.
-Aaaaa, kotki dwa…
-Piiiić! – druga runda do kuchni.
-Idzie niebo ciemną nocą…
Oooo, chyba się udało. Odkładam malca do łóżeczka.
-NIE!!!! – słyszę.
-Raz królewnaaaa złotowłosaaaa cudny miała sen!
-Piiiić…. piiiiić…. piiiiić….. – jak przez sen.
Wymykam się z sypialni. Szczęście!
-Mammmmmaaaaaa!
-Kosiu mój, Ty śpij, Ty śpij, a ja… (zaraz skończy mi się repertuar z płyty Turnau/Umer)
Cisza. Równy oddech. Zmyła!
-Moś!!! (cholera, wypadł smok)
-Idzie niebo ciemną nocą, ma w koszyczku pełno gwiazd.
-Pasito!!!!! – myślałam, że ze śmiechu (zduszonego na szczęście) się udławię.
-Pasito!!!! – Kto zna Kosia ten wie, że jest wielkim fanem Despacito… Usłyszał raz i już z nim zostało. Teraz ma opracowany cały układ choreograficzny, który jest połączeniem capoeiry, hip hopu & break dance.
-Kosiu, Pacito już śpi, będzie jutro rano.
-Tak! – wyrecytował.
-U Wojtusia w popielniku….
Tytus śpi od półtorej godziny, właśnie odłożyłam Kosia i kiedy tylko zamknęłam drzwi…
-Siku!
Wizyta w toalecie, nie, nie nocnik, sedes, przecież jest dorosły, ma cały rok i 10 miesięcy: -Juś!
Wracamy, odkładam Kosia do łóżeczka.
-Do mamy!
Biorę go na rączki, przytulam, siadam w fotelu. Nie ruszę się, dopóki nie zaśnie. Wgapiam się w te malutkie szparki. Łypią czy śpią. Śpią! Czas dla mamy! Przed 24-tą! Z tej radości zjem śledzia. Od 20tej minęły przecież dopiero 3 godziny 😉