Wszyscy pytają: no i co z Ironmanem? Albo zakładają: o rany, szkoda, ale ta kontuzja pokrzyżowała ci plany!
Ale ja jestem przecież jak dziecko: kiedy rodzice chcą je zabrać do przedszkola, zapiera się nogami i rękami. A kiedy zachoruje, marzy tylko o tym, żeby tam wrócić.
Wrodzona przekora? Nie wiem, może właśnie dziecinada. Ale teraz, kiedy przez miesiąc mam treningowy zakaz, bo załatwiłam się na basenie (brawo, Warszawianka!), najbardziej na świecie chcę pokonać triathlon. I choć najpierw sama śmiałam się, że mam syndrom wyparcia i przez kilka miesięcy nie odbierałam roweru, teraz przebieram nogami, żeby na niego wskoczyć.
Pewnie ta kontuzja była mi potrzebna. Żeby zwolnić. Żeby przypomnieć sobie, że poza nogą muszę też zadbać o kręgosłup. I… (Kasprol – słyszysz????) zadbałam! Choć nie mogę jeszcze biegać, po latach wróciłam na siłownię, gdzie pilnuje mnie Darek Brzeziński.
Ćwiczenia wzmacniające mięśnie wokół kręgosłupa, ćwiczenia na brzuch – już wiem, że się nie wywinę. I dobrze. Śmiesznie, poczułam ten specyficzny zapach siłowni i uśmiechnęłam się do siebie. Lubię to. Zapomniałam, ale lubię. I naprawdę chce mi się chcieć.
Od poniedziałku wracam na basen. Dwa tygodnie przed czasem, ale jestem uparciucha i dzielnie się rehabilituję. Rafał Pierścieniak z Kuźni Triathlonu znowu będzie musiał mi pożyczać okularki 🙂 Za trzy tygodnie pewnie będę już mogła biegać. Nie mogę się doczekać. Śmieszne, bo triathlonu, którego tak się bałam, że nawet nie sprawdziłam daty, też nie mogę się doczekać.
Zmierzę się z Tobą, mądralo! Nawet jak mnie pokonasz (co oczywiście jest bardzo możliwe), to przynajmniej zagram Ci na nosie. Walkowerem tej walki nie wygrasz, Iron Manie.