Kosiu, tak nie może być! Ciumkasz matkę od 1h, a potem ryk, że lądujesz w łóżeczku, to nie fair – tłumaczę… 10-miesięcznemu synkowi. Tłumaczę od 3h. Pomaga, ale tylko mnie samej… Gdyby ktoś posłuchał z boku = idiotka. Nieważne, mnie jest trochę lepiej. Nie zliczyłam, ile razy witałam się z gąską. Gąska miała mnie gdzieś. W końcu zasnął.
Paweł od 2 tygodni w Japonii, a ja staram się ogarnąć rzeczywistość. Nie wiem, kiedy kończy się dzień, bo – tak jak wczoraj – zasypiam z 2 malcami po bokach. A przecież miałam odpisać na maile, posprzątać, wypakować zmywarkę.
Dziś rozwieszałam pranie przed północą, bo bałam się, że… zgnije. Mój tata przywiózł makaron dla psa: UGOTOWANY! Chyba się bał, że czworonoga już nie ogarnę.
Jem, ukrywając się przed Kosiem, bo jak tylko mnie zobaczy, pędzi na czworaka z prędkością światła i na mnie włazi. Włazi non stop. Usłyszy głos mamy i rura! Śmieszne to, ale czasami chcę wypić herbatę. SAMA. Dziś zapomniałam odwołać trening, bo wczoraj zasnęłam, a od rana Armageddon. Postanowiłam posprzątać zabawki dzieci i wszystko wysypałam w salonie. Well, prawie wszystko tam zostało.
Tysiek zabiera poduchę oraz pluszaka i pakuje się do mnie do łóżka, bo tęskni za tatą, a co będzie, jak jeszcze mama zniknie? Dzień pędzi za dniem, niania chora, więc… sami wiecie.
A wiecie, że mimo chodzenia na rzęsach i oczu na zapałkę, jest mi dobrze? Bo jest. Bo są przyjaciółki, które dziś położą spać tę bandę, kiedy ja będę pracować. Bo jedna babcia ugotuje wnukom zupę, a druga przeczyta książki i przypilnuje Kosia, kiedy zjada kabel od komputera. Bo dziadek odbierze z przedszkola. Bo widzę kasowniki Kosia i mimo wszystko chce mi się śmiać (o, napisałam spać). Bo Muś pilnuje nas wszystkich i nie spuszcza z oczu. Bo choć wkurza nas smok smog i jesteśmy uwięzieni w domu, to w tym bajzlu jest coś, co sprawia, że chce mi się chcieć. No to dobranoc.
PS Wrzucę jeszcze kilka zabawek do skrzynki. I wstawię zmywarkę.