Po trzech dniach szarego, zlanego deszczem nieba i temperatur oscylujących wokół 5-ciu stopni, wreszcie jest! Kochane, wyczekiwane, wspaniałe! Słonko!
Właśnie tak wyobrażałam sobie Kair, uff. Jedziemy z moją przyjaciółką Cristiną zobaczyć piramidy. I… – co w zasadzie nie powinno dziwić – nie ma tam tłumów. Głównie lokalni turyści, troje Japończyków i ja.
Nie, nie jestem szaloną wariatką, która ryzykowałaby życie po zamachach w Egipcie. Skonsultowałam przyjazd z Cristiną, która mieszka tu od trzech lat. Jej kierowca – Egipcjanin – pilnuje nas na każdym kroku i na niektóre nasze pomysły zwyczajnie odpowiada: „Nie, zbyt niebezpiecznie”.
No ale sami musicie przyznać, że piramidy bez tłumów to rarytas. Nawet wielbłądy odpoczywają…
Dostałam zgodę na jeszcze jedną turystyczną atrakcję: Cytadelę Kairską. Ta średniowieczna twierdza i z przepięknym, przestronnym meczetem robi wrażenie.
Można wejść do środka, oczywiście bez butów.
A z murów obronnych nic tylko podziwiać panoramę 25-milionowego Kairu.