Na początku było tak: w butiku Martina Margieli Nowym Jorku zobaczyłam cudny chabrowy sweter i czapę. Wystarczyło dotknąć, żeby poczuć ciepło. Cena – absurdalna. Zupełnie nieotulająca portfela, raczej ogołacająca ze wszystkiego. Skończyło się na tęsknym spojrzeniu. I zdjęciu 🙂
No, nie do końca tylko zdjęciu, bo kupiłam buty…
I nie mogę się z nimi rozstać.
A potem zobaczyłam TO na premierze kolekcji Maison Martin Margiela dla H&M…
Nie szkodzi, że TO męska kolekcja. Pomyślałam, że przecież od razu nie wykupią. Wykupili. Natychmiast! Po 10 minutach nie było żadnego rozmiaru. Znowu pudło!
Inne pudło trafiło pod drzewko. Dziewczyny – dziękuję! <3