To wszystko prawda, a jednak…
23.12, dzień przed Wigilią. Na ulicach już mniejsze korki, ale w powietrzu czuć tę nerwowość przed świętami. Zupełnie dla mnie niezrozumiałą. Przecież ma być miło, rodzinnie. Nie muszę wyglądać najlepiej na świecie i maskować zmarszczek. Ostatnio dowiedziałam się, że zabiegi medycyny estetycznej stają się ultra popularne przed świętami. Bo trzeba się pokazać. Ja nie muszę. Ufff.
Po drodze już się uśmiecham. Małe wielkie zwycięstwo. Na ulicach jeszcze ciemno, a na basenie już kończą się zajęcia, które wystartowały o 6.30. Dlaczego ta woda taka zimna????
A potem jest tylko lepiej. Woda zmywa zmęczenie, głupie myśli, oczyszcza. I nawet jeśli bez pary macham witkami, to jednak cieszę się z każdej pokonanej długości.
Jest mi dobrze. Zmęczona, ale szczęśliwa. Po godzinie zmyka też zmęczenie. Są te magiczne endorfiny, które nakręcają na cały dzień.
27.12 powtórka. Znowu budzik, znowu basen. Spotykam kolegę, z którym byłam na obozie triathlonowym.
-Jeszcze walczysz? – pyta (sam ma 10-miesięczną córeczkę).
-Jeszcze tak – uśmiecham się do myśli, że jeszcze mi się chce.
Stąd ta mina. Stąd ta radocha po.
I takiego szczęścia życzę Wam w 2017. Pokonywania małych słabości, które – już bezbronne – dają wielką frajdę. Zdrowego egoizmu. Chwili dla siebie. Złapania za ogon myśli albo przegonienia tych niepotrzebnych. Uśmiechu dla siebie.