Zawsze się zastanawiałam, jak fit blogerki robią sobie selfie, na których zawsze dobrze wyglądają. Odpowiednia mina, białe zęby, świetna fryzura, idealna cera, ciało jak z okładki.
Spróbowałam. Na jednym zdjęciu wystaje mi brzuch. Na drugim mina bez sensu, że o fryzurze nie wspomnę. Widać bałagan w pokoju. Twarz w cieniu. Wory pod oczami.
Skąd one mają takie piękne światło?
Ok, spróbuję na zewnątrz. Ale… tak publicznie?! To może podczas biegania? Ale przecież to idiotyczne, jak będę stała na ścieżce w lesie i pstrykała sobie fotki. Muszę szybko, żeby nikt nie zobaczył! O matko, ile to pracy (bez make upu i fryzury, a jeszcze na to znaleźć czas?!), że o stresie nie wspomnę! Cholera, na zdjęciu widać głównie cień telefonu… Albo niepewny wyraz twarzy.
- Nigdy nie zostanę fit blogerką (ale to akurat wiedziałam przed podjęciem próby fitblogerskiego selfie). Zwyczajnie nie miałabym na to czasu, że o innych czynnikach nie wspomnę.
- Podziwiam idealny look, który dla mnie jest nieosiągalny (spokojnie: dobrze mi z tym).
- Fit blogerki chyba są tak idealnie zbudowane i tak śliczne, że z każdej strony i o każdej porze dnia wyglądają perfekcyjnie.
- Uśmiecham się do moich niedoskonałości, pierwszy i ostatni raz wieszając pseudo fitblogerskie zdjęcia
- Będę dalej biegać potargana i bez make upu
- Dziewczyny, jesteście wielkie i niech tak pozostanie!
- A my, nie fit blogerki, też pozostańmy sobą.
PS To już mogę zjeść ciasteczko z czekoladą? Zjadłam trzy! 😃