Ale jeśli wegański, to dlaczego rosół? – słyszałam wiele razy. Mnie, choć nie jem mięsa od lat, ta nomenklatura nie przeszkadza i wcale nie oznacza, że tęsknię za kurą. Nie tęsknię. Przynajmniej nie za taką w zupie.
Ale… ad rem!
W poniedziałki nie jem, a właściwie: nie jemy. To taka nasza tradycja z Pawłem: jednodniowy post dla zdrowia. Kiedy czuję, że powinnam się porządnie oczyścić, piję wtedy tylko ciepłą wodę. Ale kiedy mam dużo pracy albo kiedy jest zima: do akcji wkracza bulion warzywny albo gorący napar ze świeżej kurkumy i imbiru.
Na Instagramie wiele razy pokazywałam Wam bulgoczący wegański rosół, ale ponieważ ciągle mam pytania o przepis, proszę bardzo, wrzucam jeszcze raz. Mimo napisania książki kucharskiej (I jak tu nie jeść!), wciąż mam problem z ilościami i objętościami, zawsze gotuję „na oko” i zawsze improwizuję.
Ale słowo się rzekło…
Do gara wrzucam (gar jest duży 2.5 litrowy – na oko oczywiście 🙂
2-3 marchewki
2-3 cebule (wolę czerwone, ale – jak nie mam – wrzucam białe)
6-7 ząbków czosnku
2-3 centymetry świeżego imbiru
2-3 cm świeżej kurkumy
pietruszkę
kawałek selera
2 gałązki selera naciowego
kawałek dyni (jak mam)
2 garści grzybów (mogą być pieczarki, prawdziwki, kurki, shitake – takie jak macie i lubicie/ mogą być suszone albo świeże)
1 por
1 papryczkę chili
Przyprawy: cynamon, pieprz, liść laurowy, kumin, curry, świeży rozmaryn, lubczyk, zaatar, tymianek, oregano. Szczerze? Wszystko, co macie i lubicie.
Dolewam organiczny olej kokosowy (2 łyżki) albo rzepakowy bio.
Przyprawiam sosem sojowym (bez cukru) i octem ryżowym albo jabłkowym (pod koniec gotowania).
Wszystko zagotowuję, a hak zacznie bulgotać, zmniejszam ogień na malutki i gotuję aż zmiękną warzywa (wtedy dodaję sos sojowy/ocet ryżowy).
Koniec przepisu. Łatwizna, prawda?
Smacznego!